Kontuzja nie wiadomo skąd…
Tak to czasem bywa, że człowiek ma plany i nagle bach… kontuzja.
Póki co, jestem totalnie uziemiona. Przez swoją głupotę i brak ostrożności wróciła kontuzja z końcówki zeszłego roku (TUTAJ o tym pisałam) – zapalenie stożka rotatorów barku 🙁 Wyklucza mnie to z jakichkolwiek ćwiczeń na ręce – więc żegnajcie na jakiś miesiąc ciężarki i ringi.
Jakoś bym to przeżyła, gdyby nie to, że ni stąd ni zowąd, po przebiegnięciu 12 km po równym terenie, zaczęło mnie boleć biodro. Bolało, a ja biegałam, mając nadzieję, że się rozbiega 😮 Jest to mniejszy ból niż barku, a jednak jest. Wiem, że to nierozsądne, że powinnam sobie odpuścić, ale nie umiem. Jestem już chyba uzależniona od ruchu tak, że nic nieróbstwo by mnie chyba utrupiło. Zdaje sobie sprawę, że przez takie podejście mogę sobie zaszkodzić, ale staram się nie dopuszczać takich myśli. Ja muszę coś robić, muszę ćwiczyć bo zwariuje. A wiecie nałóg, jak to nałóg, nie jest łatwy do zwalczenia. Tym bardziej jak się nie chce z nim walczyć.
Na razie czekam co będzie dalej. Smaruję się maścią przeciwzapalną, biegam dystanse nie dłuższe niż 6 km i modlę się, żeby mi przeszło. Trzymajcie za mnie kciuki, błagam!