SPORT

Suty i Arooo arooo, arooo! – jak było na Reebok Fitness Camp

Zacznę od tego, że nie przepadam za grupowym fitnessem 😮 Wolę siłownię, stukanie w worek, bieganie i ewentualnie crossfit, ale eventu Reeboka (Reebok Fitness Camp) nie mogłam sobie odmówić. Tym bardziej, że było kilka punktów programu, w których koniecznie chciałam wziąć udział i zobaczyć „czym to się je”.

Zapisując się na zajęcia nie pomyślałam, że przerwy między nimi powinny być dłuższe niż 15 minut, ale co tam, harmonogram ustaliłam, więc chciałam wszystkiego liznąć a nawet skosztować 🙂

Mój plan był następujący:

10.45 – 11.00 Spartan Race
11.15 – 12.15 Bodycombat
12.30 – 13.30 CrossFit
mała przerwa
14.00 – 14.45 More Than Strech
16.00 – 16.45 Cicuit Training
Na śniadanie miał być bieg z przeszkodami Spartan Race. Z lekkim podnieceniem przed tym wyzwaniem, poszłam do strefy biegu, żeby zorientować się jaka jest trudność przeszkód, ale info, że przy jednej z nich, trzeba zanurkować w błocie, zniechęciło mnie do tego, żeby potraktować tą rywalizację jako pierwszy punkt programu.
Miałam z tego powodu kaca moralnego, że wymiękłam, ale szybko wyżyłam się na Bodycombat.

Definicja ze strony eventu:

BODYCOMBAT® – pełen energii i siły trening cardio.Ten dynamiczny program jest zainspirowany sztukami walki i w szerokim zakresie czerpie inspiracje z dyscyplin takich jak: karate, boks, taekwando, tai chi oraz muay thai. Wspierany dynamiczną muzyką oraz energetycznym instruktarzem trenera – BODYCOMBAT® – przeistoczy Twoje marzenia o sportach walki w pełną ekspresji, świetną zabawę.

No zdecydowanie coś dla mnie, tym bardziej, że jak już pisałam, uczę się techniki boksowania, co bardzo mi się podoba.
Zajęcia były mega męczące. Cudowne ciosy proste, sierpowe, z dołu, bieg bokserski, wykopy i wiele innych fajnych elementów w rytm mega energetycznej muzyki, w pełnym słońcu i ze świetnymi instruktorami. Maga czad, ale żar lał się z nieba jak głupi i myślałam, że się zapalę. Nie zniechęciłam się jednak a wręcz nakręciło mnie to do dalszych sportowych szaleństw.

 

 

 

Ledwo złapałam łyk wody i już leciałam na Crossfit.

I definicja ze strony eventu:

CrossFit – Trening wytrzymałościowo-siłowy stworzony, aby pomóc osiągnąć lepszą ogólną sprawność fizyczną i przygotować na różne wyzwania sportowe.

Program CrossFit oparty jest na intensywnych i zróżnicowanych ćwiczeniach, a jego celem jest osiągnięcie lepszej ogólnej kondycji sportowej. Każde ćwiczenie dostosowywane jest do wieku, doświadczenia i ogólnej kondycji osoby, która je wykonuje.

Chylę czoła przed tymi zajęciami za każdym razem, jak w nich uczestniczę. 20 minutowy WOD potrafi totalnie wyprać z sił, aby za chwilę dać taki power, żebym maraton przebiegła. Było podrzucanie piłki lekarskiej, „zabawa” z kettlebell, wskakiwanie na box jump, szarpnięcie sztangi nad głowę i sutyyy. Ha, pojawiły się tytułowe „suty” 🙂 To jedno z dwóch pojęć (obok arooo, arooo, arooo, które będą kojarzyły mi się z tą imprezą i wywoływały przypływy energii 🙂

Już piszę o co chodzi. Ostatnim zadaniem było wiosłowanie na ergometrze. Dziewczyna, która nas wprowadzała w to ćwiczenie, kazała nam się drzeć „suty” – ale o co „kaman”? A chodziło o przyciąganie wioseł na wysokość sutków, nie niżej. Technika moi drodzy. Technika!

Już teraz na pewno nie popełnię technicznych błędów ćwicząc na ergometrze wioślarskim (a przecież przede mną testy z maską wydolnościową na tym sprzęcie, o czym pisałam <TUTAJ>).

 

źródło: FB

 

źródło: FB

 

Przyznam, że po crossficie marzyłam o tym, żeby się położyć i już nic nie robić, ale przecież szkoda byłoby nie wycisnąć z tej imprezy jak najwięcej dla siebie 🙂

Za parę minut miałam zajęcia rozciągająco-relaksujące More Than Strech.

I info ze strony eventu:
REEBOK STRETCHING – trening, który zwraca uwagę na rozciąganie najważniejszych grup mięśniowych biorących udział w każdym rodzaju globalnego wysiłku fizycznego i codziennej aktywności. Poprawia elastyczność kręgosłupa, zwiększa zakres ruchu w stawach. Jest stosowany w profilaktyce bólów wynikających z przetrenowania i przeciążenia. Psychofizyczna regeneracja ciała i umysłu.

Było fantastycznie, chociaż bolało. Rozciąganie jest z pewnością rzeczą, nad którą muszę się intensywnie pochylić.

czekamy na zajęcia

 

I przerwa. Jeeeeść. Pożarłam pysznego Jaglanexa z Krowarzywa i wykombinowałyśmy z Anią , że może by tak bieg Spartan Race. Na razie zobaczymy tylko jak to wygląda. Ale ja wiedziałam, że jak pójdziemy w tamtym kierunku, to nie odpuścimy i na własnej skórze spróbujemy, czym jest chociażby mini bieg z przeszkodami. Arooo, arooo, arooo! jak kkrzyczelSpartanie w filmie „300” tak i my ruszyłyśmy, aby pokonać swoje granice.

źródło: FB

                                                                                                                                            

źródło: FB

 

                                                                                          źródło: FB

 

Trasa nie była długa. Do pokonania mieliśmy dziesięć przeszkód, ale dreszcz podniecenia przed nieznanym towarzyszył mi na całej trasie.
Zaczynaliśmy w lesie, przebiegając po rozrzuconych oponach, następnie trzeba było przeskoczyć przez przeszkodę ułożoną ze snopków siana. Później przyjemna 😉 kąpiel. Musieliśmy przepłynąć kawałek w stawie pełnym glonów, w którym „wypoczywały” podobno kijanki czy pijawki (nie wiem, bo myślałam wyłącznie o tym, żeby nie napić się tej „odżywczej wody”). Na chwilę wyszliśmy z tego zbiornika przy pomocy łańcuchów, aby za chwilę znów zanurzyć się zielonej toni. Nie było gruntu, więc trzeba było płynąć, a przecież na nogach mieliśmy buty, co nie było ułatwieniem. Wyjście przy pomocy sznura, obejście wokół masywu wielkiej fontanny, podtrzymując się łańcuchami i równoważnia. Tego nie udało mi się pokonać. Straciłam równowagę i musiałam pokutować karnymi padnij i powstań. Potem trochę siłóweczki 🙂 Dwukrotne przerzucenie dużych opon i spacer z metalowym „pieskiem”, którego ciągnęliśmy na łańcuchu. I zasieki. Aru, aru, aru! Czołganie pod drutem kolczastym, po leśnej ścieżce z patykami i kamieniami, będąc w krótkich spodenkach, sponiewierało trochę moje kolana. Ale patrząc na siniaki uśmiecham się tylko na myśl o tym ekscytującym przeżyciu. Ufff, udało się. Teraz siatka rozpostarta między drzewami na wysokości 5 metrów. Weszłam, przeszłam, zeszłam 🙂 Jeszcze jedna przeszkoda i finish. Nurek w dół z błotem i wodą (trzeba było przejść pod zaporą) i meta 🙂 Zrobiłam to! Było cudownie i euforycznie. Do końca eventu nie przestawałam się uśmiechać na myśl, że pokonałam własne bariery, odważyłam się i jestem z tego powodu mega szczęśliwa i naładowana pozytywną energią.

 

Dziękuję Reebok za możliwość uczestnictwa w tak fantastycznym wydarzeniu! Dzięki Reebok Fitness Camp moje akumulatory naładowane są na maksa i myślę wyłącznie o tym, żeby działać i działać 🙂
Do zobaczenia następnym razem!