Suty i Arooo arooo, arooo! – jak było na Reebok Fitness Camp
Zacznę od tego, że nie przepadam za grupowym fitnessem 😮 Wolę siłownię, stukanie w worek, bieganie i ewentualnie crossfit, ale eventu Reeboka (Reebok Fitness Camp) nie mogłam sobie odmówić. Tym bardziej, że było kilka punktów programu, w których koniecznie chciałam wziąć udział i zobaczyć „czym to się je”.
Zapisując się na zajęcia nie pomyślałam, że przerwy między nimi powinny być dłuższe niż 15 minut, ale co tam, harmonogram ustaliłam, więc chciałam wszystkiego liznąć a nawet skosztować 🙂
Mój plan był następujący:
Definicja ze strony eventu:
BODYCOMBAT® – pełen energii i siły trening cardio.Ten dynamiczny program jest zainspirowany sztukami walki i w szerokim zakresie czerpie inspiracje z dyscyplin takich jak: karate, boks, taekwando, tai chi oraz muay thai. Wspierany dynamiczną muzyką oraz energetycznym instruktarzem trenera – BODYCOMBAT® – przeistoczy Twoje marzenia o sportach walki w pełną ekspresji, świetną zabawę.
Ledwo złapałam łyk wody i już leciałam na Crossfit.
I definicja ze strony eventu:
CrossFit – Trening wytrzymałościowo-siłowy stworzony, aby pomóc osiągnąć lepszą ogólną sprawność fizyczną i przygotować na różne wyzwania sportowe.
Program CrossFit oparty jest na intensywnych i zróżnicowanych ćwiczeniach, a jego celem jest osiągnięcie lepszej ogólnej kondycji sportowej. Każde ćwiczenie dostosowywane jest do wieku, doświadczenia i ogólnej kondycji osoby, która je wykonuje.
Chylę czoła przed tymi zajęciami za każdym razem, jak w nich uczestniczę. 20 minutowy WOD potrafi totalnie wyprać z sił, aby za chwilę dać taki power, żebym maraton przebiegła. Było podrzucanie piłki lekarskiej, „zabawa” z kettlebell, wskakiwanie na box jump, szarpnięcie sztangi nad głowę i sutyyy. Ha, pojawiły się tytułowe „suty” 🙂 To jedno z dwóch pojęć (obok arooo, arooo, arooo, które będą kojarzyły mi się z tą imprezą i wywoływały przypływy energii 🙂
Już piszę o co chodzi. Ostatnim zadaniem było wiosłowanie na ergometrze. Dziewczyna, która nas wprowadzała w to ćwiczenie, kazała nam się drzeć „suty” – ale o co „kaman”? A chodziło o przyciąganie wioseł na wysokość sutków, nie niżej. Technika moi drodzy. Technika!
Już teraz na pewno nie popełnię technicznych błędów ćwicząc na ergometrze wioślarskim (a przecież przede mną testy z maską wydolnościową na tym sprzęcie, o czym pisałam <TUTAJ>).
źródło: FB |
źródło: FB |
Przyznam, że po crossficie marzyłam o tym, żeby się położyć i już nic nie robić, ale przecież szkoda byłoby nie wycisnąć z tej imprezy jak najwięcej dla siebie 🙂
Za parę minut miałam zajęcia rozciągająco-relaksujące More Than Strech.
Było fantastycznie, chociaż bolało. Rozciąganie jest z pewnością rzeczą, nad którą muszę się intensywnie pochylić.
czekamy na zajęcia |
I przerwa. Jeeeeść. Pożarłam pysznego Jaglanexa z Krowarzywa i wykombinowałyśmy z Anią , że może by tak bieg Spartan Race. Na razie zobaczymy tylko jak to wygląda. Ale ja wiedziałam, że jak pójdziemy w tamtym kierunku, to nie odpuścimy i na własnej skórze spróbujemy, czym jest chociażby mini bieg z przeszkodami. Arooo, arooo, arooo! jak kkrzyczelSpartanie w filmie „300” tak i my ruszyłyśmy, aby pokonać swoje granice.
źródło: FB |
źródło: FB |
źródło: FB
Trasa nie była długa. Do pokonania mieliśmy dziesięć przeszkód, ale dreszcz podniecenia przed nieznanym towarzyszył mi na całej trasie.
Zaczynaliśmy w lesie, przebiegając po rozrzuconych oponach, następnie trzeba było przeskoczyć przez przeszkodę ułożoną ze snopków siana. Później przyjemna 😉 kąpiel. Musieliśmy przepłynąć kawałek w stawie pełnym glonów, w którym „wypoczywały” podobno kijanki czy pijawki (nie wiem, bo myślałam wyłącznie o tym, żeby nie napić się tej „odżywczej wody”). Na chwilę wyszliśmy z tego zbiornika przy pomocy łańcuchów, aby za chwilę znów zanurzyć się zielonej toni. Nie było gruntu, więc trzeba było płynąć, a przecież na nogach mieliśmy buty, co nie było ułatwieniem. Wyjście przy pomocy sznura, obejście wokół masywu wielkiej fontanny, podtrzymując się łańcuchami i równoważnia. Tego nie udało mi się pokonać. Straciłam równowagę i musiałam pokutować karnymi padnij i powstań. Potem trochę siłóweczki 🙂 Dwukrotne przerzucenie dużych opon i spacer z metalowym „pieskiem”, którego ciągnęliśmy na łańcuchu. I zasieki. Aru, aru, aru! Czołganie pod drutem kolczastym, po leśnej ścieżce z patykami i kamieniami, będąc w krótkich spodenkach, sponiewierało trochę moje kolana. Ale patrząc na siniaki uśmiecham się tylko na myśl o tym ekscytującym przeżyciu. Ufff, udało się. Teraz siatka rozpostarta między drzewami na wysokości 5 metrów. Weszłam, przeszłam, zeszłam 🙂 Jeszcze jedna przeszkoda i finish. Nurek w dół z błotem i wodą (trzeba było przejść pod zaporą) i meta 🙂 Zrobiłam to! Było cudownie i euforycznie. Do końca eventu nie przestawałam się uśmiechać na myśl, że pokonałam własne bariery, odważyłam się i jestem z tego powodu mega szczęśliwa i naładowana pozytywną energią.
|