INNE

Podróż po zachodnim wybrzeżu USA – jezioro Tahoe, Yosemite oraz Death Valley. Część 2

Kontynuujemy naszą podróż  po zachodnim wybrzeżu USA. Z  San Francisco, gdzie zatrzymaliśmy się, aby uczestniczyć w niezwykłym San Francisco Marathon, ruszyliśmy bezpośrednio nad jezioro Tahoe. O naszej wizycie w San Francisco oraz biegu możecie przeczytać tutaj.

Podróż relacjonuje dla nas Łukasz Dmowski, który był uczestnikiem tej niezapomnianej wyprawy. Postanowił opisać całą trasę, aby zachować wspomnienia dla siebie, a także dla innych podróżników… i jak się okazało również dla nas 😉

Oddajemy więc pióro Łukaszowi…

wtorek – dzień 5

Wtorek zaczęliśmy od wyprawy do Emerald Bay. Po drodze zobaczyliśmy Eagle Falls i przepiękne oraz czyste Eagle Lake. Szlak górski, po polskich doświadczeniach, wydawał się na początku dość trudny, jednak w efekcie końcowym okazał bardzo prosty i krótki. Widać standardy amerykańskiego, prostego zwiedzania dla grubasów.

Nieco później wypożyczyliśmy kajaki i popływaliśmy po cudownej zatoce Emerald Bay, łącznie z desantem na wyspę z zamkiem na szczycie.

Emerald Bay State Park to park stanowy Kalifornii, którego centrum koncentruje się na jeziorze Tahoe w Emerald Bay. Tym razem na jedzenie wybraliśmy kuchnię chińską w formie bufetu – Human Garden Restaurant – strzał w 10! Owoce morza, sushi, azjatyckie potrawy… było co próbować!

 

środa – dzień 6

Rano znad jeziora Tahoe ruszyliśmy w kierunku parku narodowego Yosemite. Dystanse w USA są ogromne, więc każda trasa to kilka godzin w aucie. W czasie drogi postanowiliśmy nieco zboczyć z trasy i zobaczyć opuszczone miasteczko z czasów gorączki złota Bodie State Historic Park.

Akurat kiedy prowadziłem auto, ku mojemu zdziwieniu, nagle asfalt się skończył kilka mil przed miasteczkiem.

Po zabytkowym drewnianym miasteczku dotarliśmy do parku Yosemite, a dokładnie do Tuolumne Meadows Campground. Wiedzieliśmy, że w centrum parku nie ma miejsc noclegowych. Okazało się jednak, że jest wolny jeden ogrzewany namiot 😊 Ogrzewany, bo w nocy temperatura spada do zaledwie kilku stopni. Więcej na temat parku i rezerwacji noclegu możecie dowiedzieć się tutaj 

Namiot położony przy samej rzece z małymi przełomami/wodospadami. Przy parkingu skrzynki – obowiązek przechowywania jedzenia właśnie w tych pojemnikach. Przy prysznicach miejsce na wszelakie pachnące kosmetyki. Wszystko po to, by nie przyciągać niedźwiedzi do obozowiska. Nasze ogrzewanie – „koza” w namiocie – nie była zbyt skuteczna i momentami było zimno, mimo usilnych starań Krzysztofa rozpalającego „kozę”.

czwartek – dzień 7

Dzień zaczęliśmy od śniadania w naszym obozie. Justyna dostała 3 pancake, gdzie jednym się już najadła 😛

Tego dnia postanowiliśmy posmakować szlaku górskiego w USA. Wybraliśmy się na Glacier Point. Trasa była wymagająca i nieco dłuższa niż początkowo sądziliśmy. Ale ku naszemu zdziwieniu większość szlaku była wyasfaltowana 🤣 Cieszę się, że wybraliśmy trasę wspinaczkową, zamiast wjechania samochodem na szczyt (tak amerykanie to lenie poruszający się wszędzie autami i nawet na szczyt góry prowadzi asfaltowa droga).

Przepiękne widoki na formację Half Dome, dolinę Yosemite i wodospad Yosemite (najwyższy wodospad w Ameryce Północnej) zapierały dech w piersiach 🤩

Po drodze spotkaliśmy trochę wiewiórek, kilka grzechotników i jaszczurek oraz niedźwiedzia. Droga powrotna była lżejsza, zakończona wymoczeniem nóg w rzece.

Plan na wieczór był taki, by wyjechać z parku do cywilizacji, złapać zasięg GSM z Internetem lub Wi-Fi i znaleźć hotel. Okazało się to nie łatwe. Pierwszy problem jaki się ujawnił, to przegrzewające się hamulce w naszym samochodzie zjeżdżającym z gór 😨 Bardzo wolna jazda i hamowanie biegami w automacie pomogły. Po kilku godzinach wreszcie udało się znaleźć nocleg.

piątek – dzień 8

Rano okazało się, że nocowaliśmy w dolinie, a w zimowych warunkach, na szczytach gór dookoła, jeżdżą narciarze 😮 (w nocy myśleliśmy, że to raczej płaski teren z kilkoma jeziorami).

Śniadanie w pobliskiej knajpie uświadomiło mi kilka rzeczy. Na jednym talerzu dostałem 3 dania na raz! Jajecznica z ketchupem + kotlet z indyka w sosie wraz z tłustymi ziemniakami + tosty z dżemem 🤢 Amerykanie jedzą stanowczo za dużo, za tłusto i za słodko. Po takim śniadaniu, gdzie zjadłem trochę ponad połowę, głodny robiłem się dopiero przed wieczorem.

Ruszyliśmy w kierunku pustyni zatrzymując się przy pięknym punkcie widokowym na Twin Lakes.

Po kilku godzinach drogi, po południu dotarliśmy do Death Valley. Temperatura przekraczała 40°C i rosła wraz z kilometrami. Na wydmach po drodze zobaczyłem pierwszy napis w języku polskim 😲 – na znaku ostrzegawczym informującym by po 10 rano nie wchodzić na wydmy ze względu na ekstremalne niebezpieczeństwo. Grunt w letnie dni nagrzewa się często do około 100°C.

Kilka zdjęć 2 minuty poza autem i wszyscy mokrzy, a auto w tym czasie z klimatyzowanego zamieniało się w rozgrzane pudełko.

Zaplanowaliśmy dwa punkty widokowe. Temperatura wciąż rosła… co ponownie spowodowało przegrzewanie się hamulców w Dodge, tym razem bez zjeżdżania ze wzniesień – a dodatkowo przegrzewanie się silnika! 😮😯😲Zatrzymać się – niezbyt dobry pomysł, temperatura około 46°C, rozgrzana ziemia, asfalt – to nie pozwoli wychłodzić. Jechać – bez używania hamulców, wolno i z problemami przy wjeździe na wzniesienia…

Moje doświadczenia z wyścigów samochodowych się przydały. Prowadziłem i udało się doprowadzić do bezpiecznych temperatur. Podziwialiśmy widoki tylko z najlepszego punktu widokowego w dolinie, rezygnując z potencjalnie trudnego dla naszego auta wjazdu w góry do drugiego punktu, ruszyliśmy w kierunku Las Vegas.

W następnym tygodniu zapraszamy na kolejną część podróży – zaczynamy w Las Vegas 😛