Nie jestem „prawdziwym” biegaczem
Kto z Was nie zna tej dopingującej biegaczy sentencji?
I czy zdarza się Wam, wyglądając przez okno w taką pogodę jak dziś (ciemno, zimno, wieje, pada), powiedzieć sobie „jestem twardzielem”, naciągnąć czapkę na uszy i iść biegać?
Na pewno Wam się zdarza!
Ale nie mnie. Chociaż w piękne i ciepłe jesienne dni, powtarzałam sobie, że jak nastanie szaruga, to i tak będę biegać. I co? Nic z tego. Moja wygodnicka natura cieplucha wygrywa 😮 Tym bardziej, że biegać mogę dopiero około 20.30 (praca i takie tam) i póki co, nic nie jest w stanie wyciągnąć mnie na ten deszcz. Nie jestem więc „prawdziwym” biegaczem, jestem słabeuszem… No tak, chyba jestem. Obawiam się, że po wyjściu z domu w taką pogodę, mogłabym się zniechęcić raz na zawsze do biegania. Niby mówi się, póki nie spróbujesz, to się nie przekonasz. Tylko jakoś, do tej próby mi baaaardzo daleko.
Ale żeby nie było, że nic nie robię 🙂 Owszem, robię. Po prostu wybieram inną formę aktywności. Już wolę biegać jak chomik w kołowrotku na mechanicznej bieżni, niż lecieć w strugach deszczu, mimo, że wielu biegaczy twierdzi, że jest to coś fantastycznego 😮
W taką aurę najchętniej idę na siłownię. Koszulka na ramiączka (jak w lecie 🙂 ), cieplutko, suchutko, ciężarki w dłoń i do przodu! Powoli zaczynają się pokazywać mięśnie. Co prawda brzuch nadal oporny i muszę jeszcze dużo pracy włożyć w tyłek i w nogi, ale… ale cała zima przede mną 🙂
A na moim kanale YouTube nowy filmik i zapraszam do subskrypcji kanału YT 🙂