A jednak uwielbiam biegać…

…bo już zaczęłam mieć wątpliwości 😮 Na Facebooku znane blogerki-sportsmenki rozpisują się po każdym treningu, jak to kochają bieganie, które ich uskrzydla, daje radość, motyle w brzuchu, fajerwerki i wogóle całe wesołe miasteczko. No i zaczęłam się zastanawiać, jak to jest ze mną. Biegać lubię, bo przecież jakbym nie lubiła, to bym najzwyczajniej w świecie tego nie robiła, a przecież moja przygoda z bieganiem trwa już ponad 15 miesięcy, bez większych przerw. Po powrocie do domu często czuję przypływ endorfin, ale czasem też „wkurw”, że tak kiepsko lub wolno pobiegłam, a zaplanowałam to sobie ciut inaczej. Czy to presja blogosfery? Myślę, że trochę tak, bo wciąż walczę z nawykiem porównywania się do innych, często na niekorzyść dla mnie, co rodzi frustracje (ale walczę już z tym). Ale jest to chyba przede wszystkim mój wewnętrzny dialog. Zdarzają się treningi, na których nogi mam jak z betonu, głowa nie chce z nimi współpracować, a ja myślę tylko o tym żeby wrócić do domu. Przybiły mnie zwłaszcza dwa ostatnie starty biegowe, w których uczestniczyłam. Akurat wypadły w ten sam weekend. W sobotę przełajówka na 10 km, podczas której, uwierzcie mi, chciałam zejść z trasy. Ja nie miałam siły biec, aż wyć mi się chciało, bo przecież tak lubię hasać po lesie.
 
Dobra, powiedzmy, że to był incydent. Ale jak kolejnego dnia, w niedzielę, wywaliłam się na Onkobiegu, już na pierwszym kilometrze, a mimo to na siłę cisnęłam dalej, to serio, ale zaciskałam zęby ze wściekłości i rozpaczy, że chyba zaczynam tracić pasję. Wydawało mi się, że to całe bieganie zaczyna męczyć moją głowę (bo nie przesadzajmy, nie biegam w tak zawrotnym tempie, żeby męczyło moje ciało). Byłam bardziej zła niż smutna. I do tego beznadziejna i bezsilna. Niby tłumaczyłam sobie, że przecież nie na każdym biegu ma się super formę i że potknąć to się można idąc równą drogą. Ale nie pomagało. Zrobiłam przerwę. Cały tydzień bez biegania, bez siłowni. Nic a nic nie ćwiczyłam. Czekałam. I oto w weekend moja głowa, która tydzień temu mnie zdradziła, zaczęła się chyba budzić, albo czegoś domagać. W niedzielę słuchałam swoich biegowych kawałków (piosenek) i nogi błagały, żebym założyła adidasy i leciała przed siebie. Miał być tydzień. I był.
 
Dziś nastąpił „dzień próby”. Wyłączyłam spikera w endomondo, żeby mi nie gadał jakie mam tempo i pobiegłam przed siebie. I tu nie ściemniam. Biegło się cudownie, nogi mnie niosły, umysł fikał koziołki ze szczęści. Uwierzcie albo nie – istny endorfinowy szał. Czułam się jak ta dziewczyna z reklamy Adidas Boost. Nie ma przeszkód, nie ma bólu, nie ma niechęci. Jest radość, wolność, piękno. SZCZĘŚCIE!!! Tak się cieszę, że moja pasja żyje i daje mi tak dużo. Życie jest piękne!!!a to mój dzisiejszy motywatorek.