Cierpliwość (dieta Samuraja)
O ile prostsze byłoby moje życie, gdybym była cierpliwa. Ale nie jestem. Gdy usłyszę, że ktoś ma dla mnie prezent, tak długo wiercę „dziurę w brzuchu”, że mi w końcu powie co to jest, zanim upominek zostanie wręczony. Kiedy założę sobie, że wykonam jakieś ćwiczenie, a ono mi nie wychodzi, zaczynam mieć lekkiego „nerwa”. No i dieta. Do tej to muszę mieć „wiadro” cierpliwości.
Pewnie wielokrotnie słyszeliście od znajomych, którym stukają cztery dyszki, albo i więcej, że jak mieli 20-lat, to tydzień diety i było widać efekty, a teraz… ciszaaa. Potwierdzam to i ja. Pamiętam nawet jak do ślubu uszyto mi za szczupłą sukienkę 😮 więc przez tydzień byłam na mega diecie, żeby się w nią wcisnąć. I co? Udało się 🙂 Teraz nawet jak przez tydzień nic bym nie jadła, to pewnie większych efektów by nie było.
Jak wiecie, próbuję zmienić swoją dietę na Samuraja, o czym pisałam <TUTAJ> i <TUTAJ>. Szczęśliwie dieta ta nie jest dla mnie utrapieniem. Posiłki komponuje się łatwo, są smaczne, lekkie, nie obciążają mojego przewodu pokarmowego. Zrezygnowanie z nabiału bardzo pozytywnie odbiło mi się na zdrowiu. Nie mam już takich problemów ze strony jelit. Fakt, że nie jem pszenicy, pieczywa i białego cukru bardzo mnie cieszy. Od zawsze produkty te powodowały, że z dnia na dzień potrafiłam „spuchnąć”, czyli ogólnie mówiąc – szybko tyłam.
Mimo, że zdaję sobie sprawę, iż to co teraz jem, trudno nazwać dietą redukcyjną, ponieważ tylko uczę się nowego sposobu odżywiania, nie do końca kontrolując mikro i makroskładniki, to liczyłam na jakiś efekt w postaci utraty tkanki tłuszczowej. Już, już mi się wydawało, że coś troszkę spadło, żeby za chwilę stwierdzić, że jednak nie 😮 Oczywiście jestem świadoma, że aby pozbyć się „tłuszczowych poduch” trzeba czasu, ale jak już pisałam, jestem strasznie niecierpliwa. Wiem tylko, że nie chcę się poddać! Nie traktuję Diety Samuraja jedynie jako środka do bardziej płaskiego brzucha, a raczej postrzegam ją z perspektywy inwestycji w swoje zdrowie i samopoczucie. To jest dla mnie świetny zabieg psychologiczny. Nie czuję, że muszę, ale po prostu tego chcę, potrzebuję.
Oczywiście na bieżącą będę się z Wami dzieliła swoimi postępami i liczę na mocny doping z Waszej strony. Bo wiecie, jednak są takie dni, że cierpliwości nie starcza i mimo, że całokształt wydaje się taki idealny, to najchętniej wywaliłoby się to wszystko przez okno i zasiadło pod kocykiem z tabliczką ulubionej czekolady 😉