Podróż po zachodnim wybrzeżu USA – Maraton w San Francisco. Część 1

Dzisiejszy wpis to nasze przywoływanie wspomnień i jednocześnie próba poradzenia sobie z niezmierną tęsknotą za utraconą swobodą podróżowania. Mamy dla Was perełkę, czyli relację z ubiegłorocznej podróży po zachodnim wybrzeżu USA, z niebanalną przerwą na niezwykły San Francisco Marathon.

Podróż relacjonuje dla nas Łukasz Dmowski, który był uczestnikiem tej niezapomnianej wyprawy. Postanowił opisać całą trasę, aby zachować wspomnienia dla siebie, a także dla innych podróżników… i jak się okazało również dla nas 😉

Oddajemy więc pióro Łukaszowi…

Zaczęło się od pomysłu rzuconego przez znajomych podczas spotkania w ogrodzie botanicznym w Powsinie, zainspirowanych wcześniejszą podróżą Asi, która właśnie w maju br. dołączyła do Zabieganych. Mianowicie objazdowe zwiedzanie zachodniego wybrzeża i parków narodowych USA. Plan zakładał przebiegnięcie półmaratonu w San Francisco, odwiedzenie kilku parków narodowych i zakończenie zwiedzania w Los Angeles. Z pewnymi modyfikacjami plan został wykonany 🙂 Ale do rzeczy…

Przed wyjazdem należy wystąpić o wizę turystyczną, kupić w miarę niedrogo bilety lotnicze i zarejestrować się na zorganizowany bieg w San Francisco. Dodatkowo, część noclegów czy wycieczkę do Alcatraz trzeba było zabookować wcześniej ze względu na duże zainteresowanie.

piątek – dzień 1

Lecieliśmy Air Canada z przesiadką w Toronto. Nie mam porównania z innymi liniami, ale znajomi mówili, że niższy standard od konkurencyjnych, gorsze jedzenie i restrykcyjne podejście do alkoholu. Lot z przesiadką i opóźnieniami to… ponad 20 godzin 😯 Męcząca podróż! Niby za opłatą można skorzystać z Internetu, czy obejrzeć film, ale książka + sen okazały się najlepszym wyborem.

Wieczorem w San Francisco wynajęliśmy pokój w Airport Inn – pomiędzy lotniskiem a wysoko cenionymi noclegami w centrum miasta. Dodam, że śniadania w hotelach to jakiś żart. Tylko tosty z dżemem, z jakąś tam kawą lub herbatą. Szkoda pieniędzy by za to dopłacać.

sobota – dzień 2

Następnego dnia odebraliśmy pakiety startowe na półmaraton w Festival Pavilion i ku naszemu zdziwieniu okazało się, że pod koniec lipca w San Francisco przy wybrzeżu wcale nie jest tak ciepło. Wilgotne powietrze, niskie chmury i wiatr z nad zatoki sprawiały, że bluza była obowiązkowa.

W dawnym porcie oprócz odebrania pakietu, zjedliśmy pierwszego amerykańskiego burgera… w niemieckiej 😂 knajpie Radhaus 🙂 Przepyszny wraz z niemieckim piwem i kawą z cytryną 😂

Reszta dnia upłynęła nam na zwiedzaniu okolic, m. in. zakręconą Lombard street, oglądaniu Cable Car czyli tramwajów linowych (napęd stanowi lina poruszająca się pod powierzchnią ulicy), a także podziwianiu wspaniałej panoramy miasta 😍😎🤩 z Twin Peaks.

To ostanie miejsce koniecznie trzeba odwiedzić będąc w San Francisco.

niedziela – dzień 3, czyli San Francisco Marathon

Następny dzień upłynął pod znakiem 21 kilometrowego biegu, czy jak „lokalsi” mówią 13.1 mil 🙂 Start o 6:30, czyli tuż po wschodzie słońca, a mając na uwadze pogodę z dnia poprzedniego, obawialiśmy się chłodu. Na szczęście obawy okazały się bezpodstawne.

Przepiękna trasa wzdłuż wybrzeża, z niesamowitym widokiem na majestatyczny Golden Gate 😍😍😍, zakończona w Golden Gate Park.

Nie było łatwo, bo San Francisco położone jest na wzgórzach i trasa biegu miała kilka sporych wzniesień. Ale biegło mi się bardzo dobrze – nie trenuję biegania, ale crossfit pozwala świetnie utrzymywać formę biegową.

Pamiątka z biegu to przepiękne zdjęcia mostu wraz z niesamowitym medalem. Chyba najpiękniejszy medal w kolekcji. Więcej na temat biegu  możecie przeczytać na stronie organizatora: thesfmarathon.com lub w naszym wcześniejszym wpisie tutaj

Tuż po zakończeniu San Francisco Marathon zwiedziliśmy ogród Japoński.

Po zjedzeniu przepysznych burgerów w Hamburger Haven, popłynęliśmy zwiedzić Alcatraz – już nieczynne więzienie o zaostrzonym rygorze. Oficjalnie nikt z niego nie uciekł, choć odnotowano 14 prób ucieczki (w 2013 roku policja otrzymała list, w którym jest mowa o 3 osobach, które uciekły, a jedna z nich napisała list).

Warto zwiedzać je z audio przewodnikiem – jest w ramach biletu wstępu, a efekty dźwiękowe + opowieści osób, które tam były, robią wrażenie. Indywidualne cele wielkości kilku metrów kwadratowych, bez żadnych wygód. W pogodne dni słychać było bawiących się ludzi na lądzie. Ucieczki nie ułatwiała lodowata woda z oceanu. Nie dziwne, że ludzie wariowali.

Pod wieczór obejrzeliśmy jeszcze raz Golden Gate, tym razem z perspektywy pieszego.

 

poniedziałek – dzień 4

Kolejny dzień rozpoczynał naszą wyprawę w głąb kontynentu. Wypożyczyliśmy amerykańskiego, wielkiego krążownika szos – 7 osobowego vana, Dodge Grand Caravan rocznik 2019. Niby dobre auto, a jednak kilka przygód z nim było, o czym za chwilę. Ruszyliśmy nad jezioro Tahoe (drugie najgłębsze jezioro w USA).

 

W następnym tygodniu zapraszamy na kolejną część podróży – zaczynamy nad jeziorem Tahoe 😉