Dlaczego Wizz Air Budapeszt Półmaraton?

2018 rok zbliża się powoli ku końcowi. Mimo, że nie miałam zbyt wiele startów zorganizowanych, w porównaniu do zeszłego roku, gdzie m.in. zrobiłam Koronę Polskich Półmaratonów, to udało mi się zacząć realizować nasz plan biegowego zdobywania Europy. Na razie się rozkręcamy, więc w 2018 roku zaliczyłyśmy tylko dwa biegi poza Polską – półmaraton w czeskiej Pradze (o którym możecie przeczytać TUTAJ) oraz Wizz Air Budapeszt Półmaraton, o którym napiszę Wam dziś kilka słów.

Prawdą jest, że „apetyt rośnie w miarę jedzenia”, więc jak tylko odebrałyśmy medale za start w biegu w Pradze, zaczęłyśmy myśleć – gdzie teraz?

Dlaczego nasz wybór padł na Budapeszt – tego naprawdę już nie pamiętam. Ale postanowiłyśmy, jedziemy na biegowy trip do stolicy Węgier, połączony z udziałem w Wizz Air Budapeszt Półmaraton (9 września 2018 r.) – największym półmaratonie w Europie centralnej.

Zanim przejdę do opisu półmaratonu, trochę o samej organizacji wyjazdu do Budapesztu.

Do stolicy Węgier poleciałyśmy z Warszawy samolotem (linie Wizz Air – koszt w obie strony około 650zł). Godzina, 15 minut i byłyśmy na miejscu.

Budapeszt przywitał nas przepiękną pogodą, upalnym słońcem, atmosferą wakacji i relaksu. Z lotniska do miejsca, gdzie miałyśmy wykupiony nocleg (hotel Sous44 – pokój trzyosobowy 350euro), dotarłyśmy autobusem i metrem.

Mimo, że „punkt wypadowy” z miejsca, w którym mieszkałyśmy był idealny – zaraz przy stacji metra i licznych przystankach tramwajowych, to niestety dzielnica nie była zachęcająca. Same pokoje hotelowe ładne, śniadania przyzwoite, magiczne patio ze stolikami, z którego wchodziło się do części mieszkalnej – na plus. Natomiast, jak wspomniałam, dzielnica przerażała. Bliskość stacji metra, w którym koczowały tłumy bezdomnych, niepokoiła. Brud na ulicach, żeby nie powiedzieć smrodek, wszędzie śmieci… To nie robiło dobrego wrażenia. Jak się później okazało, cały Budapeszt jest pełny bezdomnych i kontrastów między uliczkami z pięknymi knajpkami,  z wystawionymi na zewnątrz stolikami, gdzie przy dobrej muzyce można zjeść dobrą kolację i napić się Tokaju, a smutnymi, burymi ulicami.

To bardzo przykre widoki, zwłaszcza, że samo miasto jest naprawdę ładne, monumentalne zabudowy, zabytki i wiele atrakcji. Przez środek płynie malowniczy Dunaj, nad którym wznosi się budynek okazałego parlamentu węgierskiego. Cztery mosty nad rzeką –  piękne w dzień, po zachodzie słońca nabierają jeszcze dodatkowo uroku przez iluminacje. Zamek Królewski, Góra Gellerta z Pomnikiem Wolności na szczycie i baseny termalne, w których musiałyśmy być (a jak!).

Ale po kolei…

 

PIĄTEK

W Budapeszcie byłyśmy w piątek rano, a zwiedzanie miasta zaczęliśmy od strony wody 😉 Tak, tak – po Dunaju pływają tramwaje wodne, które przewożą turystów. Budapeszt z perspektywy rzeki wygląda naprawdę ekstra, a sama wycieczka trwała chyba ze 3 godziny. Tramwajem wodnym dopłynęłyśmy po odbiór pakietów startowych, a stamtąd znów tramwajem wodnym popłynęłyśmy do zielonej Wyspy Małgorzaty. Widoki z trasy  rejsu – niesamowite.

Generalnie w Budapeszcie jest niewiele zieleni, za to Wyspa jest jednym wielkim parkiem z fontannami, ławeczkami, obiektami sportowymi i świetnymi, specjalnie wyznaczonymi ścieżkami biegowymi. Do tego wszystkiego utrzymywała się przepiękna, letnia aura, a słońce nie żałowało nam swoich promieni.

W piątek wdrapałyśmy się jeszcze na Górę Gellerta, skąd rozpościera się przecudny widok na panoramę zapierającego dech w piersiach Budapesztu. Połaziliśmy trochę po mieście i mostach i spać, bo piątek zaczął się nam o 4 rano (przyjechałyśmy do Budapesztu wcześnie rano, żeby móc jak najwięcej pozwiedzać).

 

SOBOTA

Kolejnego dnia pobytu postawiłyśmy na totalny relaks. I plan został zrealizowany w 100 a nawet 200 ! procentach.

Całą sobotę spędziłyśmy w budapesztańskich Łaźniach Gellerta.

Gellert SPA to baseny termalne, stanowiące jedną z największych atrakcji miasta. Piękna barokowa- secesyjna architektura obiektu tworzy niepowtarzalną atmosferę. 8 wewnętrznych i  2 zewnętrzne baseny z gorącą wodą, sprawiają że można zapomnieć o całym świecie.

Temperatura wody sięga, w zależności od basenu od 19 do 38 stopni! Oprócz tego można skorzystać z sauny parowej oraz całej gamy zabiegów medycznych i relaksacyjnych. Do tego na teranie znajduje się restauracja i kawiarnia. Żyć nie umierać! Tak to ja mogę „przygotowywać się” do każdego półmaratonu!

 

NIEDZIELA

Niedziela to start półmaratonu – 33rd Wizz Air Budapest Half Marathon.

Startowaliśmy o 8:00 rano i już wtedy temperatura powietrza wynosiła 26 stopni, a słońca nie zamierzała zakryć żadna chmurka. Zapowiadało się gorrrąco i gorąco było, ale rekompensowały to piękne widoki na dwudziesto jedno kilometrowej trasie, prowadzącej wzdłuż wybrzeża Dunaju, z widokiem mi.in. na Górę Gellerta, Basztę Rybacką, Parlament Węgierski. Trasa prpwadziła przez zieloną Wyspą Małgorzaty, mostami: Małgorzaty, Wolności… prawdziwe zwiedzanie przez bieganie!

Cudowna meta z energetyczną muzyką, tłumem wiwatujących ludzi i pięknym medalem. Chociażby dla tej atmosfery warto biegać!

A po biegu…

Zgadnijcie co zrobiłyśmy?

Oczywiście poszłyśmy na termy! :):)

Tym razem nasz wybór padł na inne kąpielisko termalne w Budapeszcie, a mianowicie Termy Szechenyi, pięknie usytuowane w Parku Miejskim (Városliget). I tu znalazły się baseny z ciepłą wodą, zarówno wewnętrzne jak i zewnętrzne.

Niestety dużo mniej podobało nam się w Szachenyi niż Termach Gellerta, które bardzo polecamy. Na szczęście ciepłe źródła były tak skuteczne na ciało zmęczone po biegu w upale, że nawet nie miałyśmy zakwasów po półmaratonie.

Wieczorem wybrałyśmy się na nocny spacer po Budapeszcie. Bajecznie oświetlone mosty i budynki. Ludzie tańczący na ulicach. Zresztą wieczorami w stolicy Węgier jest mnóstwo ludzi, a knajpki są pełne wielbicieli rodzimego jedzenia i wina.

Przejechałyśmy się na wielkim Diabelskim Młynie (Budapest Eye), podziwiając przepiękny widok na miasto.

Jedyne czego żałujemy, to fakt, że nie zostałyśmy dzień dłużej, aby trochę więcej pozwiedzać. Ale to może następnym razem 😉

 

Póki co, już patrzymy w 2019 rok i rozglądamy się, w którym europejskim mieście pobiegniemy. Co prawda mamy „co nie co” na oku, ale może Wy nam coś polecicie?

 

Z biegowymi pozdrowieniami

Edyta