Cellulit. Pomarańcza czy skórka pomarańczowa – co wybierasz?

Pomarańcza kojarzy się ze zdrowiem, witalnością. Na myśl przywodzi gorące słońce i letnie wakacje. Ale jak słyszymy słowa „skórka pomarańczowa”, to automatycznie humor nam się psuje i myślimy – niech te wakacje jeszcze trochę zaczekają. Jeszcze zdążę… Ale z czym? Na co? Już się pewnie domyślacie. Cellulit to horror większości kobiet, przed zbliżającym się sezonem „na szorty i bikini”.

Mniejszy czy większy, taki, który tylko my widzimy ;-), ale też taki, który tworzy na naszych udach „efekt kalafiora”. Lepiej go nie mieć, niż mieć.

Wraz z końcem wiosny, salony kosmetyczne oraz firmy produkujące preparaty do ciała, prześcigają się w pomysłach na to, jak namówić kobiety na swoje usługi/produkty. Pojawiają się na rynku hity i „kity”. Obiecanki, że po 5 zabiegach cellulit zniknie, a dodatkowo uda zmniejszą się o cztery centymetry. I mimo, że każda z nas wie, że to bujda, to się smaruje, masuje, wciera, a nawet pije specyfiki, dzięki którym ma się pozbyć cellulitu.

Prawda jest taka, że wyłącznie kompleksowe podejście do swojego zdrowia, formy fizycznej i pielęgnacji ciała, sprawi że zniwelujemy pomarańczową skórkę. I nie, nie da się tego zrobić w miesiąc. Aktywność ruchowa, picie dużej ilości wody, zbilansowana dieta oraz poprawianie krążenia poprzez masaże – dopiero taki zestaw, stosowany regularnie, przyniesie nam satysfakcję.

Ja o tym wiem, Wy o tym wiecie, ale przyznajcie, że ciekawe jesteście nowości na cellulit, które wprowadzane są na rynek przed sezonem letnim? Ja robię reserch i jak coś zwróci moją uwagę, postanawiam przetestować.

Lirene wypuściła na rynek całą serię, która pomaga zminimalizować cellulit. Kosmetyki zamknięte w pięknych, zielonych opakowaniach od razu przykuwają uwagę, a co ciekawe do kilku produktów dołączane są przyrządy do masażu, wzmacniające efekt. Oczywiście na cud nie liczę, ale wiem, że regularny masaż manualny, plus produkty, które pozytywnie wpływają na skórę, napinając ją, pozwalają cieszyć się efektem bardziej gładkiej skóry.

W linii antycellulitowej Lirene znajduje się bardzo fajny peeling do ciała.

Ma wszystko to, czego potrzebuję w takim produkcie, tj. soczysty zapach grejpfruta, duże drobinki ścierające i co ważne, nie zostawia tłustej warstwy po spłukaniu. Bardzo nie lubię jak po peelingu jestem „naoliwiona”, ponieważ od takiego produktu wymagam extra oczyszczenia, bez zostawiania jakiejkolwiek warstwy.

 

Kosmetykiem, który mnie zaintrygował była nowość w ofercie – Antycellulitowy Lipo-masaż.

W zestawie znajduje się ręczny masażer z kolcami, który stosuje się na uprzednio nałożoną maskę. Niech te kolce Was nie przerażają. Masażer wykonany jest z lekko gumowanego plastiku, bardzo dobrze wyprofilowany.

Po zabiegu skóra jest dość mocno zaczerwieniona, chociaż muszę przyznać, że masaż jest bardzo przyjemny. Skóra jest bardziej dotleniona, poprzez poprawę mikrokrążenia. Według mnie wygładza. Bardzo mi podpasował ten zestaw.

Kolejną nowością od Lirene są termoaktywne bandaże.

Póki co, nie dałam jeszcze drugiej szansy. Są one nasączone substancją, powodującą rozgrzanie skóry. Dla mnie nie do wytrzymania – tak piecze.

W zestawie są cztery bandaże – na brzuch, pośladki i uda. Ja użyłam jednego – na brzuch (wg mnie jest trochę za krótki), ale efekt termiczny był dla mnie nie do wytrzymania (tak strasznie gorąco), więc jakbym owinęła bandażami wszystkie partie ciała, to chyba bym nie wytrzymała nawet minuty zabiegu (zabieg trwa 20 minut).

Inna nowość to bańka chińska, do której dołączony jest olejek do masażu z jej użyciem.

Przyznam, że nie jest to moja pierwsza przygoda z bańką chińską. Specjaliści twierdzą nawet, że jest to jedyny skuteczny przyrząd do walki z cellulitem.

Pierwsze swoje bańki kupiłam w aptece. Ciężkie i gumowe, strasznie mocno zasysały, powodując u mnie mega siniaki. Bałam się o naczynka krwionośne na nogach.

Bańka dołączona do zestawu Lirene jest inna. Guma jest elastyczna i cieńsza, dzięki czemu dobrze zasysa ciało, ale na tyle delikatnie, że nie robi krwiaków. Natomiast po zabiegu skóra jest mocno czerwona, więc krążenie jest pobudzone. Uda wyglądają na bardziej napięte i elastyczne. Dołączony olejek pięknie pachnie i szczerze mówiąc, nie widzę żadnych minusów tego zestawu.

W serii Anti-Cellulit marki Lirene znajdziecie jeszcze żel napinająco-ujędrniający, 14-dniową terapię (kriolipoliza + lifting termiczny) oraz antycellulitową mezoterapię.

Jak pisałam powyżej nie wierzę, żeby samo stosowanie kosmetyków coś dało. Jednak kompleksowe dbanie o siebie, plus masaże z użyciem odpowiednich preparatów naprawdę procentują pięknym wyglądem.

Najważniejsze, żeby pielęgnacji takiej nie traktować jako jednorazowy wybryk przed urlopem. Masaż może być przyjemnością, a aromatyczne kosmetyki dodatkowo koją zmysły ;-), co w duecie sprzyja naszej urodzie.

 

Edyta