Życie na autopilocie

Artykuł autorstwa Magdaleny Warych – Coacha Świadomych Siebie Kobiet

 

Nikt nie potrzebuje coacha, czyli życie na autopilocie.

Parę lat temu jeździłam samochodem z otwartym oknem przy siedzeniu kierowcy. Po jakimś czasie zaczął mnie boleć bark. Ponieważ nie bardzo miałam czas na bieganie po lekarzach, postanowiłam przeczekać, aż ból sam minie, a ponieważ dość długo jednak nie przechodził – zdecydowałam się do niego przyzwyczaić. I trwało to dobre kilka miesięcy. Nie mogłam wtedy swobodnie wykonywać ruchów, do których w normalnych warunkach byłam przyzwyczajona.

 

Kiedy rozmawiam z ludźmi często opowiadają mi o swoich celach. O tym, co pragnęliby osiągnąć i jak bardzo zadowoleni byliby, gdyby to zdobyli.

Moja znajoma mówi mi często: „Masz taką fajna pracę, którą kochasz. Ja też bym tak chciała, ale ja nie wiem, co ja lubię”. Druga z kolei dopowiada, że mam dobrą figurę, ale jej nie chce się przestać żreć czekoladę (którą ja nota bene też uwielbiam).

 

Jestem coachem. Pomagam ludziom, a szczególnie kobietom, zajrzeć w głąb siebie, dowiedzieć się czego naprawdę pragną i osiągnąć to, co im w duszy gra.

Bo po cholerę żyć, jak ta cała podroż ma być mdła i bez smaku? …

I wiesz co Ci powiem? Mimo tego, że sama naczytałam się mądrych książek, skończyłam parę kierunków studiów i uczestniczyłam w całej masie warsztatów – to mam swojego coacha, mentora i pracuję z trenerem mentalnym – trzy sztuki ludzkie.

Bo tak, jak dentysta sam nie leczy sobie zębów, tak ja sama nie zawsze potrafię spojrzeć na moje życie z obiektywnej, innej perspektywy. Nie zawsze potrafię znaleźć najlepsze dla siebie rozwiązanie, a czasem – w emocjach nie umiem znaleźć go wcale.
Kiedy ktoś mówi mi że jest mu źle bo… i tu padają różne powody – to przypomina mi się brutalne określenie Kamili Rowińskiej, czyli „rola zarzyganego dziecka”.

Wtedy ja, zakładając, że dana osoba (szczególnie jak mówi mi o swoich problemach któryś raz) nie chce pozostać w roli zarzygańca, pytam, czy mogę jej pomóc i znów, o dziwo, słyszę tysiąc wymówek: że pogoda nie ta, że akurat nie ten dzień tygodnia, że pieniądze trzeba odkładać czarną godzinę i że… właściwie to ona sama sobie pomoże.

Jak możecie się domyślić przy następnym spotkaniu, za kilka tygodni, słyszę tę samą śpiewkę. Bo ta osoba by już dawno sama sobie pomogła, gdyby wiedziała jak.

 

Ale paradoks polega na tym, że sami niestety często nie umiemy sobie pomoc, bo siedzimy w oku cyklonu, albo na pustyni analizy i odkładania w czasie.

Kiedy bolał mnie bark – zlekceważyłam to i przyzwyczaiłam się do tego dyskomfortu.
Mam takie wrażenie, że wielu z nas przyzwyczaja się do sytuacji typu „ok”- czyli „jest do dupy” – ale jeszcze na tyle ok, że to tolerujemy.

Następny etap to włączenie autopilota i życie „we śnie”. Tylko jaki jest sens takiego życia? Czekanie na cud, emeryturę, na „raka”, który Cię wybawi z cierpienia?

Nikt nie potrzebuje coacha. Ani metora. Ani trenera. Możemy po prostu włączyć autopilota i obudzić się w ciepłej trumience wyściełanej aksamitem.

 

Pytanie do Ciebie:

Czy żyjesz na autopilocie?
Czy naprawdę chcesz zmienić to, co Ci nie odpowiada?
Dzięki M.W.