Runmageddon – ograniczenia są tylko w głowie

Dopiero co dostałam swój nowiutki egzemplarz książki Jaro Bienieckiego „Runmageddon”. Ten pachnący farbą drukarską zbiór opowiadań uczestników biegu ekstremalnego, niejednego może zainspirować i popchnąć do działania. Zawiera autentyczne historie osób, dla których Rumnageddon był czymś więcej, niż tylko startem w zorganizowanym biegu. Wśród opowieści jest też moja, prywatna, którą możecie przeczytać w książce na stronie 94. (Edyta Kremer) lub zapoznać się z trochę zmodyfikowaną wersją zamieszczoną w poniższym wpisie.

 

 

Pamiętaj „NIE BĄDŹ NUDNY DLA SAMEGO SIEBIE!”

 

„Nie musisz startować w Runmageddonie (chociaż na pewno warto). Ta książka powstała po to, żebyś nie pozwolił sobie na codzienne zsuwanie się w przeciętność, w nijakość. Żebyś zebrał się w sobie i wyszedł poza to, co już znasz, poza swoją strefę komfortu. Żebyś głośno zadał sobie pytanie: Czy żyję tak, jak chcę? Czy wiem, PO CO żyję? Nie przejmuj się, jesli nie znajdziesz od razu odpowiedzi. Wartością jest już to, że jej szukasz. Tylko nie przestawaj drążyć, dopóki nie znajdziesz. Potem będzie już z górki. Czyli kiedy już wyznaczyłeś kierunek, dupa w troki i do roboty! Samo nie przyjdzie. Trzeba popracować, żeby mieć efekty…” fragment książki „Runmageddon”

 

Czy warto podejmować wyzwania?
Czy zawsze należy stawiać sobie poprzeczki?
Czy robić rzeczy, które z góry zakładamy, że nam nie wyjdą?

Na dwa pierwsze pytania stanowczo odpowiem – warto! Człowiek pozbawiony impulsów, które wpływają na jego rozwój, przemianę wewnętrzną, staje się „płaski” i nieciekawy. I to nie chodzi o opinię społeczeństwa na jego temat, ale o własne mniemanie, o to, co o sobie myślimy. Bo jak na nasz rozwój ma wpłynąć codzienny schemat: śniadanie, praca, obiad, telewizja. I tak 5 dni w tygodniu. W weekend z małym „urozmaiceniem” jak sprzątanie czy robienie tygodniowych zakupów w supermarkecie. Jeśli tak żyjemy, to jakimi jesteśmy ludźmi? Nudnymi dla samych siebie! Dlatego uważam, że należy sobie ubarwiać życie, sięgać po coś, co z pozoru może wydawać się nie do osiągnięcia.

Próbować, eksperymentować, żeby na koniec zwyciężyć!

Pokonać stereotypy, może własne lęki, jakieś obawy przed tym, jak inni nas postrzegają. Przede wszystkim nie powinno nas szczególnie interesować, co obce osoby o nas myślą. Jeśli chcemy coś zrobić, osiągnąć, to do boju! A jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie „Czy robić rzeczy, które z góry zakładamy, że nam nie wyjdą?” – nigdy, przenigdy nie zakładajmy, że nam coś nie wyjdzie! Niech życie będzie eksploracją, doświadczaniem, badaniem i doznawaniem.

Post ten piszę na świeżo, po przebiegniętym biegu z przeszkodami Runmageddon Rekrut.

6 km trasy, 30 przeszkód, błoto, adrenalina i przednia zabawa. Zobaczcie ten film, dzięki któremu będziecie mieć chociaż częściowy obraz sytuacji.

20160820_112455

Jako dziecko byłam wychowywana trochę „pod kloszem”. Nie łaziłam po drzewach, nie skakałam po trzepakach, nawet na łyżwach nie jeździłam. W podstawówce doszły problemy ze znaczną tuszą, co dodatkowo nie sprzyjało temu, żeby nazwać mnie aktywnym i sprawnym młodym człowiekiem. Nigdy więc nie byłam skoczna czy zbyt odważna np. przy przechodzeniu przez wysokie ogrodzenie czy przeciskaniu się przez wąskie korytarze. W mojej głowie powstał więc obraz osoby z niewielkim lękiem wysokości i klaustrofobią.

W związku z tym, iż z wiekiem odkrywam, że życie ma być przygodą :-), postanowiłam wyjść naprzeciwko samej sobie i wziąć udział w biegu ekstremalnym, czyli w biegu z przeszkodami. Wybór padł na Runmageddon. Wraz ze zbliżającym się startem, starałam się nie myśleć, co mnie może tam czekać i czy będę w stanie pokonywać pionowe ściany, mając lekkie zawroty głowy na wysokościach oraz czołgać się w błotnistych tunelach, gdy w wąskich korytarzach potrafiłam wpadać w lekką panikę. Postawiłam sobie poprzeczkę i ją przeskoczyłam!

W biegu wystartowałam z Justyną S., z którą dołączyłyśmy do grupy ludzi, z którymi Justyna na co dzień ćwiczy CrossFit.

Foto Jarek Wodecki
Foto Jarek Wodecki

Czy się przygotowywałam?

Raczej nieszczególnie. Chociaż przyznam, że intrygowało mnie wchodzenie po linie, więc taką zakupiłam na użytek prywatny i metodą prób i błędów nauczyłam się po niej wspinać (przy okazji zapraszam Was na Instagram zabiegane_com, gdzie wrzucamy naprawdę sporo fotek z naszych treningów i nie tylko).

Faktem jest, że cały czas ćwiczę na siłowni, więc względną siłę w rękach mam i słusznie założyłam, że z podciąganiem własnego ciała dam sobie radę. Oczywiście sama bym nie pokonała tych wysokich ścianek. Nieodzowna była męska pomoc – a to podali rękę, czy zrobili krzesełko z dłoni, żebym mogła podciągnąć się do góry.

Trochę się obawiałam czy jestem na tyle sprawna, żeby pokonać, jakby nie było, dość wymagającą trasę, na której było dużo skoków, czołgania, brodzenia w wodzie, itp. Dałam radę. Dostałam na mecie medal i piwo 😉 i stwierdziłam, że muszę się z Wami podzielić swoimi przemyśleniami.

20160820_121000

Warto sobie stawiać ambitne cele!

Nawet te, które nas trochę przerażają, ale marzymy o ich realizacji. Czasem po prostu trzeba na chwilę wyłączyć rozsądek i poddać się chwili. Używać życia, ubogacać go i czerpać z niego całymi garściami. Pewnie ktoś kto nie trenuje, nie stawiał sobie wyzwań, może mnie nie zrozumieć do końca i puknąć się w czoło – jak tarzanie się po błocie i nabijanie sobie siniaków ma wpłynąć na rozwój osobisty?…

Ale nie będę Wam tego tłumaczyć. Spróbujcie sami. Wyznaczcie sobie cel, weźcie się za jego realizację, a jak Wam się uda, to zrozumiecie o czym ja tu piszę 🙂

20160820_112406