Nocne bieganie po Warszawie

IMG_20160605_002356
posiłek regeneracyjny prawie tak ważny jak medal 😉

Nocne biegi zorganizowane już chyba zawsze będą darzyła sentymentem. 

Dużo ich nie przebiegłam, bo całe dwa, nie mniej jednak, ten pierwszy nocny (She Runs the Night – 5 km) był moim debiutanckim biegiem, na który obowiązywały zapisy. No i zostanie na długo w mojej pamięci, bo od niego zaczęła się moja przygoda z bieganiem, a udział w nim był motywacją, żeby regularnie biegać, stawiać sobie cele i je pokonywać.

Po tej piątce miałam chrapkę na więcej, więc były i zorganizowane dyszki i półmaratony. 

Biegałam w miarę regularnie, raz mniejsze dystansy, raz większe, ale biegałam. Mam natomiast taki feler, że czasem potrafię się „wyłączyć” z jakąś aktywność. Z dnia na dzień wymyślam nowe wymówki, żeby tego nie robić i zajmuję się innym sportem. Przyznam, że poddaje się tej „fali”, w myśl zasady, że wszystko co robię, ma mi sprawiać przede wszystkim przyjemność.

Chociaż w głowie tłuką się myśli „jak to, przecież do niedawna nie mogłam bez tego żyć, a teraz foch?”, to jednak do niczego się nie zmuszam. Ale kac moralny zostaje. I z bieganiem „wyłączałam się” kilka razy, a jednak do niego wracałam.

W tym roku też miałam w głowie „już nie biegam”.

Nie to, że nie chciałam. Niby chciałam, ale nie potrafiłam się zmusić. Aby wskrzesić w sobie tą dawną iskrę, kupiłam zestaw do biegania z psem i ruszyłam. Bieganie takie ma swoje zalety. Jest stały partner biegowy :-), ale też różni się to diametralnie od luźnych wybiegań. Pies przystaje, wącha, czasem się na coś zagapi, to pociągnie, to nie chce biec i trzeba go trochę ciągnąć. Mimo to, taki trening jest całkiem fajny, ale do 6 km. Niestety pies ma futro, na dworze jest już gorąco, więc się gotuje na dłuższym dystansie (przynajmniej mojemu psiakowi nie chce się biegać większych odległości).

DSC_0069-1 (1)

I w głowę weszła myśl – chcę większych dystansów.

Ale jak wiecie, czasem od myślenia do działania jest długa droga. Postanowiłam więc wykorzystać swój sprawdzony patent i zapisać się na zorganizowany bieg na 10 km. Wybór padł na Biegnij Warszawo Nocą – bo zaczynał się o godzinie 21.16, więc upałów nie było, trasa bardzo ciekawa i coś czułam, że będzie fajnie.

I było mega fajnie 🙂

W związku z tym, że w tym roku, pierwszy raz dystans 10 km biegłam wczoraj na Biegnij Warszawo Nocą, to nie nastawiałam się na wynik. Postanowiłam dać sobie całkowity luz, nawet z możliwością lekkiego marszu, gdy nogi powiedzą dość. Niby regularnie ćwiczę na siłowni, ale jednak bieganie to jest zupełnie inny rodzaj wysiłku. Biegłam bez muzyki, nasłuchując dźwięku miasta. Starałam się trzymać równie tempo (no oczywiście nie stałam się demonem prędkości, zresztą nigdy nim nie byłam 😉 ). 10 km przeszło jak z płatka, lekko, przyjemnie, bez zatrzymywania się, bólu nóg i takich tam podobnych.

Odbierając medal na mecie, już wiedziałam – wracam do regularnego biegania!

Po prostu „włączyłam się” na bieganie. Wreszcie! Dodatkowo jak otrzymałam wynik, który jest prawie 9 minut gorszy od mojej życiówki (dla ciekawych wczoraj 10 km pokonałam w 01:03:16), to stwierdziłam, że nie ma się co pitolić, tylko brać się za nadrabianie strat.

Oczywiście wyłącznie z przyjemnością! 🙂

IMG_20160605_030755