Wiosna idzie!

Kalendarzowa wiosna zacznie się już za 5 dni, mamy coraz więcej słońca, a dzień staje dłuższy.

I nie ma się co oszukiwać, zaczynamy budzić się z zimowego snu, z myślą, że postanowienia noworoczne związane z przejściem na zdrowy styl życia, znów nie zostały zrealizowane. A za chwilę majówka, lato, kostiumy plażowe… no co Wam będę pisać, zaczyna się panika i wielki powrót na siłownię i na ścieżki biegowe. Żeby zrzucić te 5 kg nadwagi, wysmuklić trochę ciało, itp.

Co roku obserwuję to zjawisko.

W klubach sportowych tłumy. Ludzie ćwiczący 7 dni w tygodniu, żeby w ciągu miesiąca (hehe) uzyskać ciało boga/bogini, a do tego dieta – liść sałaty i woda. I mimo, że w mediach trąbią, że głodówka i treningi non stop doprowadzają ciało i  oczywiście też umysł, do totalnej ruiny, to mogę się założyć, że liczba „wiosennych sportowców”, co roku jest tak samo duża.
Wszyscy chcą już, teraz, natychmiast. Ja też bym chciała, a co!. Ale jestem realistką i wiem, że tak się nie da.

Podczytując mój blog, pamiętacie pewnie, że od 1 grudnia ograniczam biały cukier. Bardzo ograniczam. Nie oznacza to, że nie jem słodyczy. Czasem skubnę coś „zakazanego”, ale najczęściej są to fit-słodycze, które przygotowuję sama (bez białego cukru, mąki pszennej, itp.).

Trzymam się też w ryzach Diety Samuraja.

Co prawda nadal nie mam rozpisanej diety, ale wpoiłam już sobie zasady jedzenia śniadań złożonych głównie z jaj, bardzo mocne ograniczane węglowodanów, zastępując je tłuszczami i białkiem. Laktoza też praktycznie poszła w odstawkę. Czuję się bardzo dobrze i nawet zaczyna coś tam się dziać (czytaj: powoli, bardzo powoli spada tkanka tłuszczowa, ale bez efektu „obwiśnięcia ciała”). Mimo, że cierpliwość nie jest moją mocną stroną, to jestem wytrwała. Chcę i mam nadzieję, że tak będzie, iż obecny sposób żywienia będzie moim docelowym. Bo po co zmieniać coś, z czym jest mi dobrze? 🙂 Poza tym, to jedzenie jest taaakie smaczne.

 

 

 

 

Cały czas ćwiczę. Co prawda biegania jest jak na lekarstwo, ale siłownia regularnie. Ciężarki, maszyny, a najchętniej linki TRX, są moimi treningowymi wspomagaczami. Zwłaszcza na TRX świetnie mi się ćwiczy i czasem nie nazwałabym tego treningiem, a wręcz zabawą 🙂

Mam nadzieję, że również jesteście wytrwali i konsekwentni. A jeśli dopiero zaczynacie, nie stawiajcie sobie na start celów nie do osiągnięcia. Znajdujcie w treningach, diecie przyjemność, a zobaczycie jak szybko ciało się Wam za to odwdzięczy 🙂