Pokonaj swoje opory wobec zmian

Wyjdź ze swojej strefy komfortu. Pokonaj bariery, które masz w głowie.

Wówczas masz szansę na sukces i udowodnienie sobie, że stworzone blokady, wcale nimi nie były. Poczuj się wyzwolony i miej siłę sięgać po więcej…

Wszędzie słyszymy takie słowa. Od znajomych, w internecie, na blogach… Czasem jesteśmy już o krok od tego, żeby wskoczyć na głęboką wodę. Ale jednak nie. Coś nas powstrzymuje, nie pozwala na ryzyko, na krok, który przecież może okazać się desperacki ( a może nie? 🙂 ).

Z pewnością taka „ostrożność” jest wynikową naszego charakteru, wychowania czy doświadczeń. Wolimy się nie „wychylać”, tylko bezpiecznie łypać z boku na tych, którzy się odważyli sięgać po więcej, niejednokrotnie nawet realizować skryte marzenia.

Nie jestem psychologiem studiującym takie zagadnienia, więc nie mam pojęcia dlaczego w człowieku tkwi „ostrożniak”. Tym bardziej, że obserwuję ludzi, którym podjęte ryzyko, przyniosło sukces lub/i spełnienie.

Przyznam się publicznie – jestem asekurantką. Często tak jest, że chciałabym, a boję się. Już prawie to mam, ale w ostatniej chwili się wycofuję. Czy jest to lęk przed porażką, rozczarowaniem? A może po prostu brak wiary we własnej siły?

Zamknąć oczy i skoczyć. Taaaak! Tylko trzeba zacząć od zamknięcia oczu 😉

A może by tak krok po kroczku? Próbować maleńkich rzeczy. Jak się uda, to pewność siebie ciut wzrośnie. Ryzyko maleńkie, ewentualny ból śladowy. Więc?

I nie chodzi mi tu o jakieś górnolotne zadania, chociaż pewnie i taki trening osobowości przyda się w życiu. Ale o drobnostki, sprawdzanie gruntu koniuszkiem palca… Trzeba tylko uważać, żeby ewentualna porażka nie odebrała nam siły do dalszej walki. Ale tym będziemy przejmować się później.

To jak? Skaczemy? 🙂
Ja mam za sobą już takie trzy maleńkie kroczki – mini, mini trening osobowości.

Jednym z nich jest start w małym Spartan Race podczas Reebok Fitness Camp. Byłam zdecydowana przy zapisie, ale na miejscu spotkał mnie „cykor”. Robiłam podchody, w końcu zdecydowałam się i nie żałuję. Czy zmobilizowało mnie to do startu w standardowym biegu ekstremalnym? Nie wiem jeszcze…

 

Podciąganie na drążku –  moje mega wyzwanie, do którego podchodziłam z dużą dozą ostrożności. Ćwiczyłam z gumą, robiłam opuszczenia z obciążeniem i szło ok., ale przy próbie standardowego podciągnięcia, zatrzymywałam się w połowie i odpuszczałam myśląc, że nie dam rady, nie mam siły. Ale ten pierwszy raz, zachęcona motywującymi słowami, dźwignęłam się nad drążek.

Udało się! Ręce mi się nie urwały ;-). Teraz jest już tylko dobrze, chociaż jeszcze dużo pracy przede mną. Podciągnięcie z „marszu”, z głową nad drążkiem jest łatwe, jest fajne, a najważniejsze, że mnie odblokowało i mogę sięgać po więcej. Przecież mam siłę :-).

 

 

 

I ringi. Patrzyłam na nie i wzdychałam  – „ręce mam za słabe, żeby się utrzymać, boje się, że dłonie nie wytrzymają i spadnę ma łeb na szyję”… Będąc na siłowni, wymyślałam ćwiczenia czy fikcyjne zmęczenie rąk, tylko żeby nie podchodzić do ringów. I to nie tak, że ja nie chciałam na nich ćwiczyć. Bardzo, bardzo chciałam, ale się bałam. Idąc kolejny i kolejny raz na siłownię, obiecywałam sobie – dziś to zrobię.

Aż pewnego dnia, podeszłam do ringów i hop – jestem głową w dół. Nieee, nie jest to dobrze wykonane ćwiczenie. Jeszcze :-). Ale bariera została pokonana. Już tak bardzo się nie boję (tylko troszkę) i mając świadomość, że trening czyni mistrza, wkrótce będę robiła na nich cudne wymyki i piękną świecę :-).

 

 

 

Może dla kogoś to drobnostki, ale dla mnie w planie treningowym znaczą wiele. Pokonanie barier zawsze, ale to zawsze daje euforyczną radość i mam nadzieję, że się od tego uzależnię, czego i Wam życzę 🙂

Emotikon gasp