Bieganie zimą – nie takie straszne…

Swoją przygodę z bieganiem rozpoczęłam w maju 2013 roku, czyli w miesiącu ciepłym. Uczyłam się zwiększać dystans, prędkość, gdy wieczory były ciepłe i coraz później robiło się ciemnio. W lecie nawet lepiej biegało mi się po 21.00, kiedy upał już zelżał. Jesień tego i zeszłego roku też należała raczej do pięknych 🙂
Ale nadeszła zima. Ta w 2013 wpędziła mnie na bieżnię. Nie mogłam się przekonać do biegania po zaśnieżonych, zalodzonych chodnikach. Nie wiedziałam jak się ubrać. Ale to można nazwać tylko wymówkami, bo nawet nie spróbowałam jednego „śnieżnego”wybiegania. Trzy miesiące regularnego biegania po bieżni skutecznie zniechęciło mnie do tego sprzętu, ale jakoś musiałam się przygotować do półmaratonu 2014, więc jak tylko był ciepły, zimowy dzień (na plusie), szłam pobiegać. Zima minęła, a w sezonie wiosenno, letnio, wczesno-jesiennym nie było takich problemów z bieganiem.
Póki co, w jesienną zawieruchę – deszcz i wiatr nie dam się wyciągnąć na zewnątrz, to jednak w tym roku postanowiłam zmierzyć się z zimowym bieganiem. Dziś miałam debiut. Co prawda nie był to długi trening, raczej skupiony na podbiegach, ale w pięknym otoczeniu zimowego lasu, zmarzniętej ziemi i zachodzącego słońca. No bajka po prostu! Mimo, że na początku palce u rąk mi grabiały, mimo rękawiczek, to później zrobiło się cieplutko i mega przyjemnie 🙂 Teraz już wiem, że bieganie zimą nie jest takie straszne, ba wydaje się, że mi się spodoba na dłuższą metę (ciekawe czy będę takim chojrakiem, jak temperaturka spadnie poniżej -15 😉 )

 

Miłego!