Siłownia czy dywanówki?

Nie ważne gdzie ćwiczycie, ważne jak i że wogóle 🙂

Prawda stara jak świat. Wszystko zależy od naszych preferencji i zasobów finansowych (karnet do klubu kosztuje), czy wybieramy treningi wśród innych ludzi czy w domowym zaciszu.

Wydawałoby się, że na siłowni lepiej, bo tam jest trener, który może poprawić nasze błędy… niby tak, ale z moich obserwacji (a na siłownię chodzę już 15 lat 😮 ), jeśli nie podejdziemy do instruktora i nie poprosimy o skorygowanie błędów, to sam się nie pokwapi, żeby nam pomóc. No chyba, że jest się śliczną i zgrabną młodą dziewczynką, która wpadła w oko trenerowi hehehe.

Oczywiście nie generalizuję i z góry przepraszam instruktorów z prawdziwego zdarzenia, którzy to czytają. Ale niestety takie są moje obserwacje 🙁

Z drugiej strony ćwicząc w domu, w ogóle nie mamy nadzoru nad jakością wykonywanych ćwiczeń i łatwo możemy nabawić się nadwyrężeń czy kontuzji.

Jednak nie chcę tu pisać o technice wykonywania ćwiczeń, a o wyborze miejsca do ćwiczeń.

Ja jestem zdecydowaną zwolenniczką ćwiczenia w klubie. Jak wchodzę na siłkę od razu jest mega mobilizacja, a jak już złapię za sztangę i widzę, że młody siłowniowy „narybek”, dodam – płci męskiej, nie jest w stanie wycisnąć tyle co ja, to już wogóle endorfiny mnie zalewają 😮

Bo ja lubię ciężary.

Ćwiczenie z nimi daje mi dużo radości i bardzo mnie relaksuje. Od maszyn wolę ciężarki, sztangi, linki trx, ostatnio kettle… Wydaje mi się, że taki trening bardziej mobilizuje mięśnie i szybciej mamy efekty.

Jest tylko jedno ale… nie możemy bać się ciężarów. Jeśli jesteśmy w stanie wycisnąć na barki 20 powtórzeń i bardziej czujemy zmęczenie z powodu tego machania niż napięcie konkretnego mięśnia (tu barków), to raczej nie tędy droga. I najlepiej jak robimy powtórzenia do maksymalnej granicy naszej wytrzymałości 🙂 Mięśnie drżą, serce się raduje 🙂

 

A jeśli chodzi o dywanówki. Tego też próbowałam. Jak włączę sobie jakiś program i naśladuję instruktorkę, to jakoś idzie, ale jak mam improwizować, to między seriami wyszukuje sobie mnóstwo zajęć, żeby tylko nie robić powtórzeń. Taki ze mnie oszust 😮 Efekt jest taki, że to, co na siłowni zrobiłabym w 15 minut, w domu robię godzinę.

Oczywiście w domu mam swój „sprzęt siłowy”  – ciężarki, uchwyty do pompek, taczanka, mata, linki trx, ale nieczęsto idzie to w ruch. Chociaż zmienia się to, bo mam silne postanowienie, do końca marca zrobić 20 pięknych technicznie, męskich pompek na uchwytach i perfekcyjnie wykonać ćwiczenia taczanką 🙂

Uda się, uda się, uda się (czaruję rzeczywistość 😉 )…

 

A Wy jakie miejsce ćwiczeń bardziej lubicie? W przytulnym domku, czy na głośnej siłowni?
Czy jest tu jakiś wielbiciel/wielbicielka ciężarów? Na pewno tak :-

Do miłego 🙂

P.S. żeby nie było, te lekkie ciężarki wzięłam tylko do zdjęć 🙂